wtorek, 30 sierpnia 2016

Przepracowani Japończycy- mit czy hit?

Kiedyś przeprowadziłam ankietę skierowaną do ludzi z całego świata (zalety postcrossingu), w której prosiłam o wymienienie 3. terminów które kojarzą się z Japonią. Padały różne odpowiedzi- od gejszy, po nowoczesne super-technologie. Wśród nich jednak niejednokrotnie występowało wyrażenie "przepracowani ludzi" bądź nawet "pracoholicy". Ile prawdy jest w utartej już metce "przepracowany", którą przyczepia się Japończykom? Dzisiaj postanowiłam wziąć ten temat na warsztat.


Źródło
Odpowiedzialność za całą grupę (ogólnie, choć można wymieniać i poszczególne takiej jak np. naród, firmę, rodzinę) jest głęboko zakorzeniona w podświadomości Japończyków. Nie powinno dziwić więc że przykładają się do pracy, biorąc pod uwagę fakt że większość Japończyków pracuje w korporacjach, nie zaś jako "wolni, niezależni strzelcy". Tak więc w pracy u Japończyków oprócz zwykłego stresu dochodzi stres związany z silnym poczuciem odpowiedzialności. Wyobraźmy sobie to na przykładzie pani Kasi z okienka w urzędzie wypełniającej papierki (no ok... wyidealizowanej pani Kasi z okienka): pani Kasia stresuje się, gdyż sprawa akurat jest ciut skomplikowana i ma problem z dokładnym wpisywaniem w rubryczki danych. Natomiast japoński odpowiedni pani Kasi stresuje się swoimi rubryczkami, rubryczkami koleżanki obok i stygnącą kawą Szefa G. Stara się więc pracować szybciej i wydajniej żeby móc dopilnować pozostałych zajęć na liści do wykonania. I każda z tych pań Kaś tak się spina w sobie.
Do tego dochodzi konkurencja. Bo im wydajniejszy pracownik tym większa szansa na awans. Z tym że każdy i tak pracuje super-wydajnie. Jednym rozwiązaniem jest w takiej sytuacji zostawanie po godzinach, zeby móc zrobić jeszcze więcej.
A więc na przepracowanie już składają się dwa czynniki: super-wydajność (wynikająca m.in z odpowiedzialności za grupę) oraz zostawanie po godzinach (wynikające z wyścigu szczurów i... super-wydajności kolegów z pracy). tak więc widzimy że jedno napędza drugie, a jeden (Japończyk) napędza drugiego. Efekt domina? Tak troszeczkę...


Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Rząd zauważył (a może doświadczył na własnej skórze?) problem przepracowanych i zestresowanych Japończyków i wprowadził parę zmian. Po pierwsze ograniczył znacznie ilość godzin, które maksymalnie Japończyk może tygodniowo spędzać w pracy; poza tym zachęca korporacje do dawania dłuższych urlopów swoim pracownikom (to że oni z tego nie korzystają to inna sprawa). Regularnie przeprowadzane są także badania psychologiczne, aby zbadać zdrowie pracowników. Tak więc zmiany są.
Niestety regulacji nie doczekała się jeszcze kwestia nomikai czyli bogato zakrapianych (%) imprez po pracy, które są urządzane przez szefa i są... obowiązkowe! I wymówką nie są ani sprawy rodzinne ani zmęczenie. Osoby nie biorące udział w nomikai uważane są za aspołeczne i mają... mniejsze szanse na awans! A niestety takie imprezy trwają do późnych godzin nocnych, mimo że następnego dnia uczestnicy muszą bez zająknięcia pojawić się w pracy! Czy to może prowadzić do przepracowania zmęczonego już i tak człowieka w ciągu dnia? Myślę że jak najbardziej.


Należy jednak optymistycznie patrzeć w przyszłość. Mimo że Japończycy znani są jako pracoholicy, rząd i lekarze aktywnie, aby zmniejszyć poziom stresu i przepracowania w narodzie. Ale! Ale! Czy to oznacza że kiedyś doczekamy się Japończyków-leniuszków? Wątpię, ale może będą chociaż trochę bardziej zrelaksowani


Post pisany o drugiej w nocy i kończony dopiero teraz, więc proszę wybaczcie mi wszystkie błędy składniowe jeśli takowe się wkradły. Temat przepracowania Japończyków jest oczywiście o wiele szerszy i bardziej złożony i może kiedyś jeszcze do niego wrócę. Ostatnio słyszy się że Japończycy są bardzo przepracowani i szczerze powiedziawszy irytuje mnie to że nikt nie wspomina o tym że jednak walczy się z tym. Może zmiany póki co nie są wielkie, ale krok po kroczku i myślę że coś z  tego będzie. Więc następnym razem kiedy ktoś przy was powie że Japończycy to ciągle tylko zmęczeni i pracujący to powiedzcie że czasami to nie zależy od nich samych i że naród nie tkwi ciągle w stagnacji w tej kwestii.

Pozdrawiam
Kremu

niedziela, 14 sierpnia 2016

Torii #29- recenzja

Długo się zastanawiałam czy napisać tę recenzję czy też nie. Poniekąd czułam w środku że to złe, gdyż no cóż… nie ma co ukrywać- jestem autorką jednego z zamieszczonych w numerze tekstów.  Ale z drugiej strony, czyż recenzja z takiej strony nie jest równie ciekawa? Spróbuję spojrzeć na recenzowany obiekt, a więc 29. numer magazynu Torii, od trochę innej strony niż pozostali recenzenci. Zapraszam!

Na wstępie, muszę przyznać, że bardzo zaskoczyła mnie okładka tego wydania. Okładki Torii zawsze kojarzyły mi się z mocnymi, zdecydowanymi kolorami i ujęciami na których znajduje się jedna postać, miejsce bądź detal związany z japońską kulturą. Tak jest w przypadku okładek numerów np.  np. #28 (link), #25 (link), czy #20 (link). Powiem szczerze, że ten „ciemniejszy” design o wiele bardziej do mnie przemawia. Rozumiem decyzję redakcji- okładka tego wydania miała być bardziej przejrzysta i nowoczesna (stąd prawdopodobnie umieszczenie na okładce wykonawców z zespołu SAGA) co ma zachęcić do kupna także młodszych odbiorców. Myślę jednak że wygląd ten nadał magazynowi otoczkę pisemka dla nastolatek. Niemniej jednak jak zawsze grafika obwoluty została bardzo ładnie rozplanowana, napisy zaś wyglądają estetycznie.


W środku, jak i zresztą na zewnątrz magazyn jak zresztą zwykle prezentuje się bardzo przejrzyście. Kolorowe zdjęcia i reprodukcje ożywiają każdy artykuł, zaś w przypadku czarno-białych stron pobudzają wyobraźnię czytelnika, który chcąc nie chcąc zastanawia się jak dana postać bądź miejsce wygląda w kolorze. W Torii zawsze podobał mi się podział na czarno-białe i kolorowe strony i cieszę się, że na przestrzeni lat magazyn nie zrezygnował z tej koncepcji.


Jedyne co mnie trochę mnie razi to niektóre artykuły pisane na tle zdjęć. Nawiązuję tutaj szczególnie do artykułu o grupie SAGA/SVGV. Myślę, ale gdyby fotografie w tle były nieco jaśniejsze nie rozpraszałoby to tak wzroku. Przy bardziej stonowanych tłach treść jest po prostu łatwiejsza do odczytu. Pragnę jednak podkreślić, że generalnie bardzo lubię kiedy za tekstem jest też jakieś zdjęcie bądź obrazek.



Torii #29, jak zawsze miało coś do zaoferowania zarówno fanom historii Japonii, jak i tym których fascynuje jej nowoczesne oblicze. Gdzieś pomiędzy nimi zaś znajdywaliśmy artykuły "tematyczne". W nawiązaniu do nich pragnę powiedzieć, że bardzo podobało mi się, że akurat w czerwcowym numerze umieszczono artykuł o sposobach na walkę z upałem, popularnych w Japonii- temat bardzo na czasie. Samo przeczytanie go dało efekt chwilowego powiewu chłodu...

Zarówno artykułom historycznym, jak i tym z działu "Prosto z Japonii" nie mam nic do zarzucenia. Inaczej sprawa ma się z recenzjami. Otóż moim zdaniem zamiast dłuuugiej recenzji (wraz z opisem) filmu „Nasza młodsza siostra” można by umieścić skróconą wersję ww. artykułu i jeszcze jedną recenzję. Tym bardziej, że zdjęć do tekstu było niezwykle dużo. Oczywiście sam tekst czytało się bardzo przyjemnie, ale chyba można ją było nieco streścić. Długość tłumaczę sobie jednak faktem, że mimo iż kultura japońska coraz częściej pojawia się czy to na ekranach naszych telewizorów czy w naszych biblioteczkach, nie jest to jeszcze aż tak mocno rozwinięty sektor rynku. Wyrażam jedna nadzieję na to, że w następnych latach znajdzie się więcej japońskich filmów i książek do zrecenzjonowania.

Jak w każdym numerze i w tym znalazły się konkursy z nagrodami na wygrania. Tutaj też na plus, bo widać że pytania konkursowe są naprawdę przemyślane i odpowiedź na nie nie jest zawarta w pytaniu niżej. Dodatkowo fakt że treść pytań wcale nie jest najłatwiejsza sprawia, że zwycięscy konkursów faktycznie zasługują na nagrody. Zawsze cieszy mnie też to, że najczęściej do wygrania są książki (oczywiście traktujące o Japonii bądź japońskich autorów). Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: mnie jako studentkę często nie stać na to aby zakupić taki np. zbiory baśni japońskich, mimo że bardzo bym chciała. Myślę że to daje możliwość osobom o niższym budżecie miesięcznym szansę na zdobycie porządnej książki.

Ostatnią lecz nie mniej ważną kwestią, którą chciałabym na swój sposób zrecenzować jest podejście redakcji do autorów artykułów. Nie zamierzam się specjalnie rozpisywać, bo... nie ma co krytykować. Redakcja służyła radą i ewentualnymi materiałami dodatkowymi. Było mi miło tym bardziej, że po raz publikowałam artykuł na łanach tego czasopisma.

Numer 29. magazynu Torii uważam za bardzo udany. Okładką miał on zachęcić młodszych czytelników, ale nie stracił przez to na treści. Niewielkie szkopuły nikną przy dużych atutach. Cieszę się że Torii na przestrzeni lat utrzymuje wysoki poziom, a dzięki różnorodnemu wachlarzowi artykułów zawartych w magazynach przyciąga rzesze czytelników we wszystkich przedziałach wiekowych.

Zapraszam wszystkich czytelników mojego bloga do zakupu tego i następnych wydań magazynu Torii- magazynu totalnie o Japonii!